A: ten wpis dorastał we mnie od kilku tygodni, ale był bez słów, z samych tylko emocji, więc jedyne co mogłam to wstawić zdjęcie z Warmii i prosić o Waszą interpretację albo nie prosić o nic, zdjęcie natury mówi dużo o pochwale cichego życia. A może właśnie nie do końca?
Niedawno zobaczyłam wpis jednej z moich ulubionych blogerek, że Instagram kiedyś to było dla niej miejsce dla łapania inspiracji, teraz – coraz częściej miejsce dla pokazywania kreacji. To już nasza codzienność – odróżnianie kreacji od prawdziwego życia, fake news od prawdziwych zdarzeń, populizmu od realizmu (czy demokracji?). Szczęścia w wymiarze 800px na 800px od tego bez miary. Ten XXI w. to niezły skurwysyn, c’nie?
Nie wiem czy to problem millenialsów, zetów czy alpha (ci to dopiero mają pod górkę!), czy to może zależność naszej strefy geograficznej. Najśmieszniejsza rzecz w tym wszystkim jest taka, że sama kreuję, że ty kreujesz, że wszyscy kreujemy – mniej czy bardziej świadomie.
Z ostatnich moich pracy wyszłam z przekonaniem, że muszę aplikować o wyższe stanowisko – bo 1) taka jest korpoewolucja 2) co inni powiedzą? Wyszłam z nich, z tych biur, widząc jak łatwo stanowiska i pieniądze niszczą relacje, jak ludzie umieją położyć swoją brudną stopę na czyjejś twarzy, byleby wejść wyżej. A mimo to sama dołączyłam do tego pędu głupich antylop, myśląc, że tak trzeba, tak muszę, niech LinkedIn błyszczy; że jeszcze pokażę wszystkim jak super jestem (antylopy – korpo; Skaza – pieniądze; Mufasa – relacje).
I nie wiem czy to te moje medytacje, podświadome afirmacje czy wszyscy święci, ale obróciłam głowę o 180 stopni – tu, w Londynie – i doszło do mnie to, co zawsze czułam. Że, parafrazując Osiecką, potrzebuję cichego życia i czynów ogromnych.
Dlaczego w small talkach nie pytamy innych ludzi, czy jest im w życiu dobrze, ale pytamy o to, gdzie pracują? Dlaczego wychodzimy z założenia, że sukces równa się pieniądze i samochód (chuj, że z kredytu i w leasing), pokazanie innym wizytówki z tytułem Head of Bullshit, że o sukcesie trzeba krzyczeć w swoim feedzie na social media, bo inaczej się nie istnieje, bo inaczej się nic nie znaczy dla świata? Że zakładamy z góry, że świadomy wybór cichszego życia to oksymoron – ciche życie zawsze musi być narzucone, musi wynikać z tego, że nie umiemy sobie w życiu poradzić.
Z założenia Londyn to nie miejsce na ciche życie, ale teraz już wiem, że to nie miejsce, w którym mieszkasz weryfikuje Twoją tablicę wartości, którymi się kierujesz.
Chapeau bas dla wszystkich ludzi, umiejących prowadzić życie po cichu i nie tłumaczyć się z niego. I tych głośniejszych, którzy potrafią wykorzystać swoją historię dla innych.